Berlin jakiego nie znacie
Berlin jakiego nie znacie

Pomnik, David Wagner

Nie wypada prawie przyznać, ale ładnie to wyszło. Pomnik dla pomordowanych Żydów europejskich Petera Eisenmanna robi wrażenie, nie przytłaczając. Z pola steli nie wystaje napominający palec. 

Widoczny z Reichstagu pomnik jest zarazem skromny i imponujący. I choć rozciąga się prawie na dwóch boiskach piłkarskich, nie poraża swoją wielkością. Stele mają 0,95 metra szerokości i 2,38 metra długości. Te najniższe są jak betonowe płyty chodnikowe wpuszczone w bruk sąsiadujących ulic. Nie ma tu żadnego ogrodzenia, cały teren jest dostępny przez 24 godziny na dobę. Pomnik jest miejscem publicznym. Płyty na skraju wyglądają jak nagrobki albo sarkofagi, na których zwiadzający może nawet sobie przysiąść. Kiedy wchodzimy natomiast w głąb, percepcja zmienia się. Oświetlone słońcem, szerokie na metr korytarze między stelami dochodzącymi do 4.70 metra wysokości, stają się wąską uliczką. Las betonowych bloków, to wznosi się, to opada, świetliste przejścia krzyżują się na przemian z zacienionymi. Nagle wszystko wokoło znika i zostajemy sami. Wtedy to właśnie kamienny ogród-labirynt wyzwala osobliwe i zaskakujące postrzeganie przestrzeni.

 

Stele z szarego betonu są bardzo gładkie i mają ostre krawędzie, niektóre są pochylone prawie niezauważalnie, inne trochę bardziej. Nie stwarzają poczucia zagrożenia. Ich gładkość raczej sprawia, że wydają się sympatycznymi olbrzymami, których można dotykać. Jest ich w sumie 2711. Ich powierzchnia - tak było wczoraj, po deszczu – lśni w słońcu kroplami wody. Przez chwilę wydaje się, że krople zmieniły się w lód, bo kamienna płaszczyzna pozostaje nadal sucha. Nawet pionowe ściany pokrywa coś na kształt porannej rosy.

Pod polem bloków ukryto Punkt informacyjny. Cztery zwykłe, prawie puste, pomieszczenia z fotografiami pomordowanej rodziny Dreifussów z Badenii i rodziny Hofmanów z Francji. Dowiadujemy się tu o śmierci dziesięcioletniej Gele Weintraub, zagazowanej spalinami w Treblince. Jest tu również list dwunastoletniej dziewczynki, która napisała do swojego ojca:

"Kochany Tato, przed śmiercią żegnam się z Tobą. Tak bardzo chcemy żyć, jednak nie wolno nam i wszyscy zginiemy. Do widzenia na zawsze. Całuję Cię. Twoja Judith."


Głos tej przerażonej śmiercią
dziewczynki, która bała się, bo wiedziała, że dzieci wrzucano żywcem do grobu, dźwięczy nam jeszcze w uszach, kiedy wrócimy do lasu kamiennych płyt. Betonowe bloki oddziałują na nas pomimo braku symbolicznej nadbudowy. Po prostu są kamieniami, które przywracają pamięć.

 

Odnajdujemy między nimi cierpienie, może także wstyd z powodu tych wszystkich naszych niemieckich zbrodni. I kiedy potem spojrzymy na stojące niedaleko ekstrawaganckie budynki przedstawicielstw landów, czy wieżowce na Placu Poczdamskim albo ścianę hotelu Adlon, może warto zadać sobie pytanie, czy może ten

pozjednoczeniowy przepych nie został zbudowany na zwłokach tych, o których się tu wspomina. Opuszczając to miejsce zabieramy ze sobą słowa i nieznany głos zamordowanej dwunastoletniej dziewczynki.



 

 

 

 

 



Tekst pochodzi ze zbioru "Welche Farbe hat Berlin" Davida Wagnera